Reklamy
Artykuł
Paweł Więckowski
Filozoficzne doktryny szczęścia
Cykl tekstów o poglądach filozofów na szczęście rozpoczyna kolejną edycję seminarium poświęconego tej tematyce. Przypomnę, że dyskusje toczą się w dwu miejscach: w portalu Psychologia.net.pl i w klubie filozoficzno-turystycznym "Apeironauci" na Ursynowie (http://republika.pl/klubft/), a zamieszczone teksty nie są w zamierzeniu publikacjami akademickimi, lecz mają być jedynie inspirująco-prowokacyjnym wprowadzeniem do dyskusji. Najpierw zajmiemy się historią filozofii, potem książką Tatarkiewicza O szczęściu, a następnie publikacjami współczesnymi. No to do roboty!
Tłem dla filozofii greckiej były poglądy i postawy Greków, które obrazuje m.in. Iliada i Odyseja Homera. Homer przedstawił Greków z XIII w. p.n.e., bez wątpienia byli oni wciąż ideałem dla jego słuchaczy. Tworzyli państwa arystokratyczne i wojownicze. Grecy walczący pod Troją - "dresiarze w złotych zbrojach" (?) - nie kierowali się sumieniem i ani dobrem wspólnym, cenili siłę i sprawność fizyczną, a przede wszystkim cnoty charakteru - odwagę, dumę, namiętne emocje. Zabiegali o sławę, prestiż i pozycję w grupie, byli egoistyczni, choć nie małostkowi. Największym nieszczęściem była zniewaga, poniżenie, hańba. W cenie był również spryt - potrzebny w relacjach z ludźmi i z bogami. Ci ostatni różnili się od ludzi przede wszystkim siłą, gdyż pod względem moralnym byli równie próżni, egoistyczni i chimeryczni. Dla starożytnych Greków najważniejsze było życie doczesne, w którym szczególną wartość miało piękno. Wbrew uproszczonym opiniom, słoneczna Hellada, także ta w czasach późniejszych, po Homerze, za demokracji ateńskiej czy imperium Aleksandra, nie była ostoją optymizmu - jej obywatelom świat wydawał się groźny i niesprawiedliwy, wszędzie czyhało na nich niebezpieczeństwo i złowrogi los (fatum). Odmawiali szczęścia także bogom i duchom po śmierci (dusza była czynnikiem ożywiającym ciało; po śmierci w Hadesie wiodła nudną wegetację wypełnioną wspomnieniami minionej świetności). Mimo to byli weseli i używali życia.
Początkowo szczęściem był dla Greków pomyślny los, przyjemne uczucie, wesołe usposobienie, poczucie pełni i radości oraz błogość - co łącznie prowadziło do udanego życia. Pierwsi filozofowie (VI-V w. p.n.e.: m.in. Tales, Parmenides, Zenon z Elei, Heraklit) zastanawiali się przede wszystkim nad istotą świata, poświęcając mniej uwagi człowiekowi i jego problemom. Demokryt uznał za szczęście dobry stan duszy, oparty na wewnętrznej harmonii.
Pytania do dyskusji - z którymi zwracam się do wszystkich Czytelników tych tekstów: podzielcie się swoimi refleksjami, on mogą być ciekawsze i bardziej inspirujące niż poglądy filozofów! Jak dzisiaj potocznie rozumie się takie pojęcia jak: szczęśliwe życie, szczęśliwy człowiek, szczęście? Czy jesteśmy optymistami? Jakie są powody do pesymizmu i optymizmu?
Naprawdę wielka filozofia zaczęła się od Sokratesa - ten jednak nic nie napisał, przetrwały jego wypowiedzi jako bohatera kunsztownych i literackich dialogów Platona. Bo dopiero Platon, wychodząc od intuicji bliskich Sokratesowi, stworzył potężny (i wielce dogmatyczny) system filozoficzny. W jego błyskotliwych dialogach zamiłowanie do pedantycznych i precyzyjnych rozumowań ścierało się z wielkim darem poetyckich metafor. Odszedł bardzo daleko od potocznych poglądów Greków, uznając, że tylko porzucenie świata doczesnego i kontemplacyjne poznanie ponadczasowych idei może napełnić życie prawdziwym szczęściem. Pogląd ten w istotny sposób zainspirował wczesne średniowiecze.
Centralne miejsce w jego doktrynie zajmuje koncepcja idei. Posługując się metaforą jaskini Platon obrazowo wyjaśniał, jak ludzie żyjący od urodzenia pośród przedmiotów zmysłowych, nie zdają sobie sprawy z istnienia drugiej sfery bytów - idei, czyli abstrakcyjnych wzorców rzeczy materialnych. Są one ponadczasowe, doskonałe, niezmienne, poznawalne tylko rozumowo. Uznając, że abstrakcyjne idee są ważniejsze niż świat materialny postrzegany zmysłami, Platon zdecydowanie przeciwstawił się potocznym poglądom Greków. Oprócz idei poszczególnych rzeczy (np. stołu czy drzewa), są też idee wartości moralnych, idea Piękna i naczelna idea Dobra. Rzeczy zaś, będące kopiami idei, są zmienne, ułomne i czasoprzestrzenne - wszystko to są wady. Zostały stworzone przez Demiurga, który odcisnął idee w materii.
Platon utożsamiał człowieka raczej z nieśmiertelną duszą niż z ciałem, które wprost nazywał więzieniem duszy - kilka stuleci później nawiązali do niego chrześcijanie, tworząc światopogląd wczesnego średniowiecza. Rzecz jasna Grekom te poglądy wydawały się co najmniej dziwne. Dusza poznaje idee przed narodzinami, lecz potem zapomina o nich (anamneza). Tworzenie wiedzy jest więc jej przypominaniem, a spostrzegane przedmioty pełnią tylko rolę pomocniczą. Prawdziwym przedmiotem wiedzy są tylko idee. Proces zdobywania wiedzy polega na oddalaniu się od przedmiotów konkretnych i wznoszeniu ku pojęciom coraz bardziej abstrakcyjnym - bowiem tylko je warto poznawać.
Grecy na ogół uważali, że szczęście jest ostatecznym celem życia i zarazem ostatecznym dobrem (choć często nieosiągalnym). To bardzo znamienna teoria. Kiedy dziś zaczyna się mówić o szczęściu, pierwsze skojarzenie to - przyjemne życie, ulotne chwile cudownego nastroju. Nic dziwnego, że problem ten wydaje się wielu osobom powierzchowny, a sam cel bardzo egoistyczny. Tymczasem dla Greków - przynajmniej, gdy czasy Achajów i Homera już się skończyły - pytanie o szczęście stało się pytaniem o to, co w życiu najważniejsze i najcenniejsze. I tak było pojmowane przez kolejne szkoły filozoficzne. Odpowiedź Platona na pierwszy rzut oka jest dość kontrowersyjna. Nadał jej postać teorii miłości. (Nawiasem mówiąc, Platon jest także twórcą poetyckiej metafory, zgodnie z którą ludzie byli kiedyś połączeni w pary, a potem zostali podzieleni tak, że teraz każdy szuka swoje drugiej połowy. Zadziwiające jest to, ze Platon będąc poetą w swych metaforach, zarazem potępiał poezję i popadał w totalitaryzm, gdy przystępował do tworzenia zdyscyplinowanej doktryny. Najwyraźniej jego lewa i prawa półkula nie mogły się dogadać.) Gdy dziś mówimy o miłości platonicznej, mamy na myśli uczucie pozbawione kontaktu fizycznego, na ogół go poprzedzające. Tymczasem Platon widział to dokładnie odwrotnie. (Takie rozumienie miłości, w którym uczucie bezcielesne jest doskonalsze niż związane z seksem, miało licznych zwolenników w dziejach. Gdy Dante kochał Beatrycze (XIII w.), bynajmniej nie uważał, że brak kontaktów seksualnych czyni jego miłość nieszczęśliwą. Zdaje się, że takie rozumienie miłości stało się szczególnie modne w XI czy XII w. w średniowiecznej Europie, gdy rycerz pragnął mieć damę, którą uwielbiał, ale bynajmniej jej nie dotykał. Był to wielki ruch zwany miłością dworską, który na wiele wieków przed romantyzmem nauczył Europejczyków romantycznych uczuć.) Wg Platona najpierw kochamy jedno ciało, potem wiele, aż wreszcie odkrywamy, ze podoba nam się to, co w nich wspólne - piękno fizyczne. Od tego momentu pojedyncze ciała tracą wartość, liczy się tylko abstrakcyjne piękno fizyczne. Następnie to samo spotyka duszę - najpierw kochamy jedną, potem wiele, a wreszcie to, co wspólne - piękno duchowe. Aż wreszcie poznajemy Piękno jako takie, samo w sobie, a ostatecznie Dobro w sobie. Dopiero ci, którzy doszli do tego etapu - Platon bez wątpienia miał na myśli także siebie - naprawdę czują, czym jest życie.
A jednak jest w tym rozumieniu miłości, szczęścia i sensu życia - jakiś odpychający chłód. Konkretni ludzie, ich ciała, ich dusze - są tylko szczeblami na drodze do absolutnej pełni. Podobnie jest chyba w hinduizmie - poszczególni ludzie, których widzimy, to tylko przemijające wcielenia, bez istotnej wartości, złudzenie, Maja. Prawdziwy byt zaczyna się tam, gdzie tracimy cechy jednostkowe i zatapiamy się w jedności z wieczna świadomością. Przypomina mi się też tutaj Wielki Mistrz Zakonu Gry Szklanych Paciorków z powieści Hermana Hessego (ta postać ma jakieś związki z Jidu Krishnamurtim i jego gestem rozwiązania zakonu, na czele którego stał). Mistrz znudzony jałowością abstrakcji zapragnął zanurzyć się w realnym życiu. Porzucił swój zakon, odwiedził przyjaciela, z radością rzucił się do jakże realnego i jednostkowego jeziora, lecz nieprzyzwyczajony do pływania natychmiast utonął. Tę samą, odwrotną do Platońskiej, drogę pokonywał w biograficznym (?) filmie Dereka Jarmana wybitny filozof Ludwig Wittgenstein (ostatecznie zawisł na balonikach pomiędzy abstrakcją a konkretem). Nie można też zapomnieć o Panu Cogito Herberta, który nie mógł osiągnąć stanu czystej myśli, choć tak bardzo tego pragnął. To ciekawe, ze za ilustrację platońskiej drogi do szczęścia służą często ci, którzy choć go tam nie znaleźli, nie potrafili też drogi tej porzucić. Być może więc ascetyczno-filozoficzna recepta na sens życia, którą daje Platon, jest w istocie kuszącym przekleństwem? Czy może jest to ideał tylko dla neurotyków? Czy to o zwolennikach tego ideału pisał dość bezceremonialnie Kochanowski we fraszce "Na matematyka" (wśród przedstawicieli tej szlachetnej profesji jest szczególnie dużo platoników - bo czymże są liczby jak nie ponadczasowymi ideami?): "Ziemię pomierzył i głębokie morze, Wie, jako wstają i zachodzą zorze; Wiatrom rozumie, praktykuje komu, A sam nie widzi, że ma kurwę w domu"?
Wątpliwe światło na własne poglądy rzucił zresztą także sam ich autor. W swej koncepcji idealnego państwa - podporządkowującego życie obywateli doskonałym ideom - przedstawił opracowany w szczegółach wzorzec totalitaryzmu. Odgórna selekcja obywateli do prac, do których się najlepiej nadają, władza w ręce fachowców pozbawionych rodzin i własności prywatnej, kartki na seks dla obywateli za dobrą pracę, by płodzili dla dobra państwa? Karl Popper, jeden z czołowych filozofów XX w., w swym Społeczeństwie otwartym uznał Platona wraz z Hegla i częściowo Marksem za główne ideologiczne filary totalitarnego zniewolenia jednostki. Czy więc droga ku ideom okazała się ostatecznie drogą do zatraty człowieczeństwa? A może tylko Platon przedobrzył i doktryner wziął w nim górę na wizjonerem? Choć może właśnie nie ma nic gorszego, niż połączenie wizjonerstwa z doktrynerstwem. Jednak i ten werdykt jest nieostateczny. Bo przecież bez Platona nie byłoby św. Augustyna i chrześcijaństwo nie przyjęłoby tego kształtu - ascetycznego i podporządkowanego Bogu - który zdominował prawie całe średniowiecze. I czyż najtrwalsza instytucja w historii świata - rzymski kościół katolicki - nie czerpie pełnymi garściami z Platona? Silna centralizacja, kierownictwo wybierające kolegialnie swoich następców, brak rodzin i własności prywatnej, podporządkowanie całego życie instytucji służącej ideom. I to działa. Warto pamiętać, że partie komunistyczne też usiłowały wzorować swoją strukturę na tym modelu, ale pozostawiły swoim członkom życie rodzinne i prawo do własności - i to w znacznym stopniu przyczyniło się do ich upadku (komuniści porzucili komunizm, kiedy dostrzegli szansę wzbogacenia się).
Filozof początków XX w. A.N. Whitehead powiedział kiedyś, że cała filozofia to przypisy do Platona. Być może cała kultura Zachodu to wariacje na tematy podyktowane przez Platona. A jego ideał szczęścia, choć dziś wydaje się w odwrocie, nie da się łatwo wyrzucić za burtę.
Co o tym wszystkim myślicie? Czy warto odwrócić się od życia czy jednak lepiej zagłębić się w otaczający świat? Czy droga platońska to droga nerwicy? A co jest w niej cennego? Jak można ją zmodyfikować, by prowadziła do zdecydowanego dobra?
Hedonizm pojawił się nagle. Arystyp (435-350 p.n.e.) ogłosił, że jedynym dobrem są przyjemności własne, cielesne, pozytywne (sam brak cierpienia nie jest wystarczający) i chwilowe. Są one powszechne i intensywniejsze niż wszelkie inne. Altruizm, zainteresowania duchowe, unikanie cierpienia i szukanie trwałego szczęścia to drogi na manowce. Współcześni spojrzeli na niego z oburzeniem. Takie przyjemności wydawały im się raczej pokusami. Powszechnie wiadomo, że seks i alkohol to najpowszechniejsze rozrywki ludzi prostych. Jednak osoby zaabsorbowane najbardziej elementarnymi przyjemnościami nie rozwijają swojej osobowości ani siły woli i dość szybko zaczynają cierpieć z powodu nudy i jałowości życia (proste przyjemności łatwo się nudzą). Wówczas starają się intensyfikować przyjemności (kilka współczesnych przykładów: szybka jazda samochodem, orgie, skoki na bungee, narkotyki, bandytyzm), czym doprowadzają siebie do wyniszczenia, a także wchodzą w konflikty z innymi. W znanym doświadczeniu szczury miały do wyboru dwa przyciski - naciśnięcie jednego powodowało pojawienie się impulsu elektrycznego, który wywoływał orgazm, po naciśnięciu drugiego dostarczano jedzenie. Większość szczurów dość szybko umierała z głodu. Tak mniej więcej przez stulecia, ba, tysiąclecia widziano hedonistów - jak degeneratów, którzy nie umiejąc się przeciwstawić pokusie doraźnej przyjemności, doprowadzają się do zagłady. I taki pogląd utrzymywał się aż do oświecenia (ekscesy rzymskich cesarzy i ich otoczenia raczej potwierdzały tę diagnozę). Wówczas upadająca francuska arystokracja znów zajęła się propagowaniem praktycznego hedonizmu. I upadła. W XIX w. hedonizm rozpropagowali jednak angielscy filozofowei - Jeremy Bentham i John Stuart Mill (ten drugi jest postacią nieomal tragiczną; był rasowym intelektualistą o na ogół czystych intencjach, a jednak utorował drogę wielu wątpliwym wartościom, choćby pisząc sławne dzieło O wolności, biblię zachodniego liberalizmu, w którym za naczelną wartość uznał wolność jednostki). Od tego czasu hedonizm jest w natarciu - a w rezultacie mamy coraz łatwiejszy dostęp do przyjemności i w miarę jak z nich korzystamy, stajemy się coraz bardziej nieszczęśliwi.
A może hedoniści mają rację? Po co się w życiu wysilać? Czy nie wystarczy ograniczyć działania do niezbędnego minimum i cała energię skierować na gromadzenie przyjemności? Jak wyglądałaby cywilizacja, w której wszyscy byliby zwolennikami Arystypa?
Nauczyciel Aleksandra Macedońskiego, który wraz z nim odbył wiele podróży, działał w czasie, gdy demokracja została zastąpiona przez rządy despotyczne. Przeciwstawił się Platonowi, uznając, że idee istnieją wyłącznie w rzeczach (substancjach), z których każda składa się z materii i formy (esencji), dzięki której jest sobą. Doskonale uchwycił to na swoim fresku Szkoła Ateńska Rafaela w 1510 roku. (Mam nadzieje, że miłośnicy filozofii nie gardzą innymi formami piękna i zauważyli wspaniałe książki o malarstwie ukazujące się od pół roku jako dodatek do Rzepy, jak również albumy poświęcone malarzom z wprowadzeniem na DVD. Rafael był już w obu seriach). Platon wskazuje ku górze, ku ideom, a kroczący obok Arystoteles ku światu, w którym odnajduje idee. Z perspektywy czasu różnica między nimi nie wydaje się tak ogromna; w obu doktrynach rzeczy są sobą za sprawą idealnej esencji, zawartej w nich istoty, która determinuje ich byt. Dopiero wiek XX z całą mocą przeciwstawił się temu esencjalizmowi i wyartykułował, że rzeczy są tylko tym, czym nam się wydają. To my decydujemy, jaki znacznie przypiszemy rzeczy, a nie jego esencja. Istotna rolę odegrali artyści i teoretycy sztuki, co może nie jest bez znaczenia, bo ponoć istotą sztuki jest nie tworzenie piękna, lecz uwrażliwianie na te aspekty rzeczywistości, które na co dzień nam umykają. (Rzecz jasna jest to istota, którą sami artyści przypisali sztuce, bo obiektywnej esencji przecież nie ma...). Duchamp umieścił pisuar na wystawie artystycznej, by pokazać, że każda rzecz może być dziełem sztuki; zależy to od naszej postawy, a nie od rzeczy. Potem Umberto Eco szeroko ilustrował pogląd, że przedmioty są tylko nośnikami znaczeń, które im arbitralnie przypisujemy. Tyle uwag ogólnych, które okażą się nie bez znaczenia dalej. Przejdźmy zatem do teorii szczęścia.
Od zarania filozofii refleksja nad szczęściem sytuowała się albo w nurcie hedonistycznym, albo eudajmonistycznym. Dla hedonisty szczęście to najwyższa przyjemność, a dla eudajmonisty najwyższe zadowolenie wynikłe z samorealizacji. Arystoteles uchodzi za ojca eudajmonizmu, który, jak nietrudno się domyślić, zyskał sympatię i Greków, i Rzymian, i chrześcijan. Właśnie dla eudajmonisty pytanie o szczęście to pytanie o to, jakimi wartościami wypełnić życie, aby stało się ono wartościowe.
Wg Arystotelesa człowiek, jak każdy byt, ma wpisany w swą naturę cel, ku któremu dąży. Nasiona dążą do tego, by stać się dorosłą rośliną, kamienie - by spadać, oczy - by widzieć. Ludzie dążą do różnych rzeczy - by trawić, by się poruszać, by się rozmnażać. Jednak cel specyficzny, właściwy tylko dla człowieka to życie rozumne. Gdy cel ten osiągnie, urzeczywistni swoją naturę, spełni się. Stan ten nazwał Arystoteles eudajmonią, co nie jest jednak szczęściem w potocznym rozumieniu, jako stan psychiczny; eudajmonia zaś jest pewnym stanem ontologicznym; uczucie przyjemności na ogół towarzyszy eudajmonii, lecz jedynie jako produkt uboczny. Aby osiągnąć eudajmonię należy wytworzyć w swoim charakterze odpowiednie nawyki (dzielności, czyli cnoty, po grecku arete) polegające na skłonności do wybierania złotego środka w postępowaniu (np. bycie mężnym jest pomiędzy wybieraniem postępowania tchórzliwego a brawurowego). Postępowanie zgodne z cnotami jest dla człowieka przyjemne, gdy zostanie trwale wyćwiczone, i korzystne, pod warunkiem, że inni też się cnotami kierują. Dlatego szczęście jest możliwe tylko w ramach państwa, które stoi na straży życia zgodnego z rozsądkiem. Państwo jest zatem naturalnym środowiskiem człowieka, organizmem, który umożliwia rozwój swoim częściom. Arystoteles był jednym z niewielu filozofów, którzy uważali, że koniecznym elementem na drodze samorealizacji jest działalność społeczna i tworzenie państwa.
Strach brać tę koncepcję pod lupę. Niemal każdy krok będzie budzić wątpliwości. Jak zresztą inne fragmenty Arystotelesa. Historia jego myśli jest równie zawikłana i zarazem istotna dla historii Europy jak miało to miejsce w przypadku Platona. Był najtrudniejszym myślicielem antyku, więc został szybko zapomniany. I pewnie niewiele by z niego zostało, gdyby nie Arabowie, którzy przetłumaczyli jego dzieła i komentowali w czasie, gdy kultura arabska stała wyżej niż kultura europejska (z apogeum ok. X w.). Gdy ponownie dotarł do Europy w okresie krucjat, wzbudził w zakonach panikę - tak wielki umysł, a nie miał nic wspólnego z chrześcijaństwem. Św. Tomasz w XIII w. dostał zadanie schrystianizowania Arystotelesa i wywiązał się tak dobrze, że z pewnymi korektami arystotelizm w wersji neotomistycznej jest wciąż fundamentem doktryny Kościoła Katolickiego (w kwestiach filozoficznych, które wykraczają poza sprawy religijne wyłożone w Biblii). Niestety skutkiem tego było uznanie filozofa za ostateczny autorytet w sprawach, w których się wypowiadał. A że napisał dzieła na wiele tematów, blokował rozwój wiedzy w niemal każdej z nich. Podobno np. w zoologii, gdy ktoś chciał się dowiedzieć, ile zębów ma koń, nie zaglądał koniowi do pyska, lecz wertował Zoologię Arystotelesa. Nic dziwnego, że gdy nauka nowożytna zaczęła się rozwijać, przede wszystkim musiała odrzucić ten autorytet. Arystoteles stworzył system na tyle inteligentny, że wydawał się prawdziwy, ale niestety w czasem okazał się niemal całkowicie błędny. Kopernik, Galileusz, Newton, Mendelejew i Darwin przede wszystkim zajmowali się obalaniem jego tez. Z czasem okazało się, że Ziemia nie znajduje się w centrum świata, ciała niebieskie nie są doskonałymi kulami, rzeczy nie są mieszaniną czterech żywiołów, ciała nie poruszane mogą mimo to pozostawać w ruchu, przedmioty spadają pod wpływem siły grawitacji, a celowość w przyrodzie jest pozorna.
Podobne zarzuty można by wystosować wobec teorii szczęścia. Człowiek nie ma celu specyficznego, nie ma nawet jednej wspólnej ze wszystkimi ludźmi natury. Mamy swoiste geny, a swoją istotę przynajmniej współdefiniujemy (choć zwolennicy determinizmu genetycznego by się tu skrzywili). Natura nie wskazuje na dobro, choć respektowanie praw natury wychodzi nam na dobre. Ale to nie natura, lecz każdy z nas decyduje, co jest dla niego sensem życia, spełnieniem, celem ostatecznym, czy dobrem. Człowiek nie może zrzucić odpowiedzialności za swoje wybory na autorytety, naturę, czy Boga, bo jest wolny i musi sam dźwigać brzemię swojej wolności (tak przynajmniej argumentowali dwudziestowieczni egzystencjaliści, a wśród nich przede wszystkim Sartre). A co najgorsze, pozostawanie w zgodzie z sobą (bo do tego sprowadza się samorealizacja) wcale nie musi być przyjemne. Naraża na stres i rozpacz. I tu dopiero ujawnia się dramatyczna różnica między hedonizmem i eudajmonizmem. Hedonista może wykalkulować najkorzystniejszą dla siebie sumę przyjemności i osiągnąć ją - by odkryć, że po drodze zaprzepaścił siebie, swoje najgłębsze tęsknoty i wartości. Eudajmonista zaś pragnąc być sobą może skończyć jak Kierkegaard czy Camusowski Syzyf - z poczuciem autentyczności, ale bez zwykłej radości.
Podobnie szczegółowe zalecenia, jak urzeczywistniać istotę człowieka, budzą wątpliwości. Czy dobro to dobre wypełnianie funkcji? Dlaczego tylko funkcji specyficznej? Czy trawienie jest mniej istotne przez to, że nie tylko ludzie trawią? Czy specyficzne dla człowieka jest tylko myślenie abstrakcyjne? I dlaczego wybierać środek? Dla romantyków i egzystencjalistów bycie sobą to wybieranie skrajności.
Tak czy inaczej - Arystoteles wyraził dobitnie pogląd, że pełnię i dobro osiąga się z wysiłkiem, urzeczywistniając drzemiący w nas potencjał, a nie gromadząc przypadkowe przyjemności. I znalazł legion zwolenników. Całą kulturę Europy stworzyli ludzie żyjący zgodnie z jego doktryną - choć mogli nie znać jej autora. Ale główne pytania pozostaje otwarte: Czy dążenie do samorealizacji jest warte trudu? I na czym ma ono polegać - być sobą, to znaczy kim?
Czy uważasz, że rzeczy i dobra są sobą za sprawą swej istoty czy stają się takie, jakimi je postrzegamy, dzięki naszej twórczej aktywności, zgodnie z powiedzeniem, że piękno jest w oku patrzącego? Czy podejmując wybory należy się kierować "byciem w zgodzie z naturą (rzeczy)"? Czy mamy prawo korygować naturę (np. chodząc do dentysty - przecież psucie się zębów jest równie naturalne jak ich wyrastanie)? Czy ogrodnik, pielęgnujący rośliny, by były bardziej dorodne, postępuje w zgodzie z naturą (wydobywając tkwiący w nich potencjał) czy wbrew naturze (zapewniają roślinom nietypowe, szczególnie dobrane warunki)? Co to jest autentyczność, bycie sobą, samorealizacja? Czy dla swojego dobra należy czasem działać wbrew swoim skłonnościom, pragnieniom (sam Arystoteles podkreślał, że urzeczywistnianie ludzkiego potencjału wymaga ćwiczenia charakteru)?
Czy jesteś szczęśliwy (-a)?
Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu
Grecja Homera (VIII p.n.e. - ?)
Tłem dla filozofii greckiej były poglądy i postawy Greków, które obrazuje m.in. Iliada i Odyseja Homera. Homer przedstawił Greków z XIII w. p.n.e., bez wątpienia byli oni wciąż ideałem dla jego słuchaczy. Tworzyli państwa arystokratyczne i wojownicze. Grecy walczący pod Troją - "dresiarze w złotych zbrojach" (?) - nie kierowali się sumieniem i ani dobrem wspólnym, cenili siłę i sprawność fizyczną, a przede wszystkim cnoty charakteru - odwagę, dumę, namiętne emocje. Zabiegali o sławę, prestiż i pozycję w grupie, byli egoistyczni, choć nie małostkowi. Największym nieszczęściem była zniewaga, poniżenie, hańba. W cenie był również spryt - potrzebny w relacjach z ludźmi i z bogami. Ci ostatni różnili się od ludzi przede wszystkim siłą, gdyż pod względem moralnym byli równie próżni, egoistyczni i chimeryczni. Dla starożytnych Greków najważniejsze było życie doczesne, w którym szczególną wartość miało piękno. Wbrew uproszczonym opiniom, słoneczna Hellada, także ta w czasach późniejszych, po Homerze, za demokracji ateńskiej czy imperium Aleksandra, nie była ostoją optymizmu - jej obywatelom świat wydawał się groźny i niesprawiedliwy, wszędzie czyhało na nich niebezpieczeństwo i złowrogi los (fatum). Odmawiali szczęścia także bogom i duchom po śmierci (dusza była czynnikiem ożywiającym ciało; po śmierci w Hadesie wiodła nudną wegetację wypełnioną wspomnieniami minionej świetności). Mimo to byli weseli i używali życia.
Początkowo szczęściem był dla Greków pomyślny los, przyjemne uczucie, wesołe usposobienie, poczucie pełni i radości oraz błogość - co łącznie prowadziło do udanego życia. Pierwsi filozofowie (VI-V w. p.n.e.: m.in. Tales, Parmenides, Zenon z Elei, Heraklit) zastanawiali się przede wszystkim nad istotą świata, poświęcając mniej uwagi człowiekowi i jego problemom. Demokryt uznał za szczęście dobry stan duszy, oparty na wewnętrznej harmonii.
Pytania
Pytania do dyskusji - z którymi zwracam się do wszystkich Czytelników tych tekstów: podzielcie się swoimi refleksjami, on mogą być ciekawsze i bardziej inspirujące niż poglądy filozofów! Jak dzisiaj potocznie rozumie się takie pojęcia jak: szczęśliwe życie, szczęśliwy człowiek, szczęście? Czy jesteśmy optymistami? Jakie są powody do pesymizmu i optymizmu?
Platon (427-347 p.n.e.)
Naprawdę wielka filozofia zaczęła się od Sokratesa - ten jednak nic nie napisał, przetrwały jego wypowiedzi jako bohatera kunsztownych i literackich dialogów Platona. Bo dopiero Platon, wychodząc od intuicji bliskich Sokratesowi, stworzył potężny (i wielce dogmatyczny) system filozoficzny. W jego błyskotliwych dialogach zamiłowanie do pedantycznych i precyzyjnych rozumowań ścierało się z wielkim darem poetyckich metafor. Odszedł bardzo daleko od potocznych poglądów Greków, uznając, że tylko porzucenie świata doczesnego i kontemplacyjne poznanie ponadczasowych idei może napełnić życie prawdziwym szczęściem. Pogląd ten w istotny sposób zainspirował wczesne średniowiecze.
Centralne miejsce w jego doktrynie zajmuje koncepcja idei. Posługując się metaforą jaskini Platon obrazowo wyjaśniał, jak ludzie żyjący od urodzenia pośród przedmiotów zmysłowych, nie zdają sobie sprawy z istnienia drugiej sfery bytów - idei, czyli abstrakcyjnych wzorców rzeczy materialnych. Są one ponadczasowe, doskonałe, niezmienne, poznawalne tylko rozumowo. Uznając, że abstrakcyjne idee są ważniejsze niż świat materialny postrzegany zmysłami, Platon zdecydowanie przeciwstawił się potocznym poglądom Greków. Oprócz idei poszczególnych rzeczy (np. stołu czy drzewa), są też idee wartości moralnych, idea Piękna i naczelna idea Dobra. Rzeczy zaś, będące kopiami idei, są zmienne, ułomne i czasoprzestrzenne - wszystko to są wady. Zostały stworzone przez Demiurga, który odcisnął idee w materii.
Platon utożsamiał człowieka raczej z nieśmiertelną duszą niż z ciałem, które wprost nazywał więzieniem duszy - kilka stuleci później nawiązali do niego chrześcijanie, tworząc światopogląd wczesnego średniowiecza. Rzecz jasna Grekom te poglądy wydawały się co najmniej dziwne. Dusza poznaje idee przed narodzinami, lecz potem zapomina o nich (anamneza). Tworzenie wiedzy jest więc jej przypominaniem, a spostrzegane przedmioty pełnią tylko rolę pomocniczą. Prawdziwym przedmiotem wiedzy są tylko idee. Proces zdobywania wiedzy polega na oddalaniu się od przedmiotów konkretnych i wznoszeniu ku pojęciom coraz bardziej abstrakcyjnym - bowiem tylko je warto poznawać.
Grecy na ogół uważali, że szczęście jest ostatecznym celem życia i zarazem ostatecznym dobrem (choć często nieosiągalnym). To bardzo znamienna teoria. Kiedy dziś zaczyna się mówić o szczęściu, pierwsze skojarzenie to - przyjemne życie, ulotne chwile cudownego nastroju. Nic dziwnego, że problem ten wydaje się wielu osobom powierzchowny, a sam cel bardzo egoistyczny. Tymczasem dla Greków - przynajmniej, gdy czasy Achajów i Homera już się skończyły - pytanie o szczęście stało się pytaniem o to, co w życiu najważniejsze i najcenniejsze. I tak było pojmowane przez kolejne szkoły filozoficzne. Odpowiedź Platona na pierwszy rzut oka jest dość kontrowersyjna. Nadał jej postać teorii miłości. (Nawiasem mówiąc, Platon jest także twórcą poetyckiej metafory, zgodnie z którą ludzie byli kiedyś połączeni w pary, a potem zostali podzieleni tak, że teraz każdy szuka swoje drugiej połowy. Zadziwiające jest to, ze Platon będąc poetą w swych metaforach, zarazem potępiał poezję i popadał w totalitaryzm, gdy przystępował do tworzenia zdyscyplinowanej doktryny. Najwyraźniej jego lewa i prawa półkula nie mogły się dogadać.) Gdy dziś mówimy o miłości platonicznej, mamy na myśli uczucie pozbawione kontaktu fizycznego, na ogół go poprzedzające. Tymczasem Platon widział to dokładnie odwrotnie. (Takie rozumienie miłości, w którym uczucie bezcielesne jest doskonalsze niż związane z seksem, miało licznych zwolenników w dziejach. Gdy Dante kochał Beatrycze (XIII w.), bynajmniej nie uważał, że brak kontaktów seksualnych czyni jego miłość nieszczęśliwą. Zdaje się, że takie rozumienie miłości stało się szczególnie modne w XI czy XII w. w średniowiecznej Europie, gdy rycerz pragnął mieć damę, którą uwielbiał, ale bynajmniej jej nie dotykał. Był to wielki ruch zwany miłością dworską, który na wiele wieków przed romantyzmem nauczył Europejczyków romantycznych uczuć.) Wg Platona najpierw kochamy jedno ciało, potem wiele, aż wreszcie odkrywamy, ze podoba nam się to, co w nich wspólne - piękno fizyczne. Od tego momentu pojedyncze ciała tracą wartość, liczy się tylko abstrakcyjne piękno fizyczne. Następnie to samo spotyka duszę - najpierw kochamy jedną, potem wiele, a wreszcie to, co wspólne - piękno duchowe. Aż wreszcie poznajemy Piękno jako takie, samo w sobie, a ostatecznie Dobro w sobie. Dopiero ci, którzy doszli do tego etapu - Platon bez wątpienia miał na myśli także siebie - naprawdę czują, czym jest życie.
A jednak jest w tym rozumieniu miłości, szczęścia i sensu życia - jakiś odpychający chłód. Konkretni ludzie, ich ciała, ich dusze - są tylko szczeblami na drodze do absolutnej pełni. Podobnie jest chyba w hinduizmie - poszczególni ludzie, których widzimy, to tylko przemijające wcielenia, bez istotnej wartości, złudzenie, Maja. Prawdziwy byt zaczyna się tam, gdzie tracimy cechy jednostkowe i zatapiamy się w jedności z wieczna świadomością. Przypomina mi się też tutaj Wielki Mistrz Zakonu Gry Szklanych Paciorków z powieści Hermana Hessego (ta postać ma jakieś związki z Jidu Krishnamurtim i jego gestem rozwiązania zakonu, na czele którego stał). Mistrz znudzony jałowością abstrakcji zapragnął zanurzyć się w realnym życiu. Porzucił swój zakon, odwiedził przyjaciela, z radością rzucił się do jakże realnego i jednostkowego jeziora, lecz nieprzyzwyczajony do pływania natychmiast utonął. Tę samą, odwrotną do Platońskiej, drogę pokonywał w biograficznym (?) filmie Dereka Jarmana wybitny filozof Ludwig Wittgenstein (ostatecznie zawisł na balonikach pomiędzy abstrakcją a konkretem). Nie można też zapomnieć o Panu Cogito Herberta, który nie mógł osiągnąć stanu czystej myśli, choć tak bardzo tego pragnął. To ciekawe, ze za ilustrację platońskiej drogi do szczęścia służą często ci, którzy choć go tam nie znaleźli, nie potrafili też drogi tej porzucić. Być może więc ascetyczno-filozoficzna recepta na sens życia, którą daje Platon, jest w istocie kuszącym przekleństwem? Czy może jest to ideał tylko dla neurotyków? Czy to o zwolennikach tego ideału pisał dość bezceremonialnie Kochanowski we fraszce "Na matematyka" (wśród przedstawicieli tej szlachetnej profesji jest szczególnie dużo platoników - bo czymże są liczby jak nie ponadczasowymi ideami?): "Ziemię pomierzył i głębokie morze, Wie, jako wstają i zachodzą zorze; Wiatrom rozumie, praktykuje komu, A sam nie widzi, że ma kurwę w domu"?
Wątpliwe światło na własne poglądy rzucił zresztą także sam ich autor. W swej koncepcji idealnego państwa - podporządkowującego życie obywateli doskonałym ideom - przedstawił opracowany w szczegółach wzorzec totalitaryzmu. Odgórna selekcja obywateli do prac, do których się najlepiej nadają, władza w ręce fachowców pozbawionych rodzin i własności prywatnej, kartki na seks dla obywateli za dobrą pracę, by płodzili dla dobra państwa? Karl Popper, jeden z czołowych filozofów XX w., w swym Społeczeństwie otwartym uznał Platona wraz z Hegla i częściowo Marksem za główne ideologiczne filary totalitarnego zniewolenia jednostki. Czy więc droga ku ideom okazała się ostatecznie drogą do zatraty człowieczeństwa? A może tylko Platon przedobrzył i doktryner wziął w nim górę na wizjonerem? Choć może właśnie nie ma nic gorszego, niż połączenie wizjonerstwa z doktrynerstwem. Jednak i ten werdykt jest nieostateczny. Bo przecież bez Platona nie byłoby św. Augustyna i chrześcijaństwo nie przyjęłoby tego kształtu - ascetycznego i podporządkowanego Bogu - który zdominował prawie całe średniowiecze. I czyż najtrwalsza instytucja w historii świata - rzymski kościół katolicki - nie czerpie pełnymi garściami z Platona? Silna centralizacja, kierownictwo wybierające kolegialnie swoich następców, brak rodzin i własności prywatnej, podporządkowanie całego życie instytucji służącej ideom. I to działa. Warto pamiętać, że partie komunistyczne też usiłowały wzorować swoją strukturę na tym modelu, ale pozostawiły swoim członkom życie rodzinne i prawo do własności - i to w znacznym stopniu przyczyniło się do ich upadku (komuniści porzucili komunizm, kiedy dostrzegli szansę wzbogacenia się).
Filozof początków XX w. A.N. Whitehead powiedział kiedyś, że cała filozofia to przypisy do Platona. Być może cała kultura Zachodu to wariacje na tematy podyktowane przez Platona. A jego ideał szczęścia, choć dziś wydaje się w odwrocie, nie da się łatwo wyrzucić za burtę.
Pytania
Co o tym wszystkim myślicie? Czy warto odwrócić się od życia czy jednak lepiej zagłębić się w otaczający świat? Czy droga platońska to droga nerwicy? A co jest w niej cennego? Jak można ją zmodyfikować, by prowadziła do zdecydowanego dobra?
Hedonizm Arystypa
Hedonizm pojawił się nagle. Arystyp (435-350 p.n.e.) ogłosił, że jedynym dobrem są przyjemności własne, cielesne, pozytywne (sam brak cierpienia nie jest wystarczający) i chwilowe. Są one powszechne i intensywniejsze niż wszelkie inne. Altruizm, zainteresowania duchowe, unikanie cierpienia i szukanie trwałego szczęścia to drogi na manowce. Współcześni spojrzeli na niego z oburzeniem. Takie przyjemności wydawały im się raczej pokusami. Powszechnie wiadomo, że seks i alkohol to najpowszechniejsze rozrywki ludzi prostych. Jednak osoby zaabsorbowane najbardziej elementarnymi przyjemnościami nie rozwijają swojej osobowości ani siły woli i dość szybko zaczynają cierpieć z powodu nudy i jałowości życia (proste przyjemności łatwo się nudzą). Wówczas starają się intensyfikować przyjemności (kilka współczesnych przykładów: szybka jazda samochodem, orgie, skoki na bungee, narkotyki, bandytyzm), czym doprowadzają siebie do wyniszczenia, a także wchodzą w konflikty z innymi. W znanym doświadczeniu szczury miały do wyboru dwa przyciski - naciśnięcie jednego powodowało pojawienie się impulsu elektrycznego, który wywoływał orgazm, po naciśnięciu drugiego dostarczano jedzenie. Większość szczurów dość szybko umierała z głodu. Tak mniej więcej przez stulecia, ba, tysiąclecia widziano hedonistów - jak degeneratów, którzy nie umiejąc się przeciwstawić pokusie doraźnej przyjemności, doprowadzają się do zagłady. I taki pogląd utrzymywał się aż do oświecenia (ekscesy rzymskich cesarzy i ich otoczenia raczej potwierdzały tę diagnozę). Wówczas upadająca francuska arystokracja znów zajęła się propagowaniem praktycznego hedonizmu. I upadła. W XIX w. hedonizm rozpropagowali jednak angielscy filozofowei - Jeremy Bentham i John Stuart Mill (ten drugi jest postacią nieomal tragiczną; był rasowym intelektualistą o na ogół czystych intencjach, a jednak utorował drogę wielu wątpliwym wartościom, choćby pisząc sławne dzieło O wolności, biblię zachodniego liberalizmu, w którym za naczelną wartość uznał wolność jednostki). Od tego czasu hedonizm jest w natarciu - a w rezultacie mamy coraz łatwiejszy dostęp do przyjemności i w miarę jak z nich korzystamy, stajemy się coraz bardziej nieszczęśliwi.
Pytania
A może hedoniści mają rację? Po co się w życiu wysilać? Czy nie wystarczy ograniczyć działania do niezbędnego minimum i cała energię skierować na gromadzenie przyjemności? Jak wyglądałaby cywilizacja, w której wszyscy byliby zwolennikami Arystypa?
Arystoteles (384-322 p.n.e.)
Nauczyciel Aleksandra Macedońskiego, który wraz z nim odbył wiele podróży, działał w czasie, gdy demokracja została zastąpiona przez rządy despotyczne. Przeciwstawił się Platonowi, uznając, że idee istnieją wyłącznie w rzeczach (substancjach), z których każda składa się z materii i formy (esencji), dzięki której jest sobą. Doskonale uchwycił to na swoim fresku Szkoła Ateńska Rafaela w 1510 roku. (Mam nadzieje, że miłośnicy filozofii nie gardzą innymi formami piękna i zauważyli wspaniałe książki o malarstwie ukazujące się od pół roku jako dodatek do Rzepy, jak również albumy poświęcone malarzom z wprowadzeniem na DVD. Rafael był już w obu seriach). Platon wskazuje ku górze, ku ideom, a kroczący obok Arystoteles ku światu, w którym odnajduje idee. Z perspektywy czasu różnica między nimi nie wydaje się tak ogromna; w obu doktrynach rzeczy są sobą za sprawą idealnej esencji, zawartej w nich istoty, która determinuje ich byt. Dopiero wiek XX z całą mocą przeciwstawił się temu esencjalizmowi i wyartykułował, że rzeczy są tylko tym, czym nam się wydają. To my decydujemy, jaki znacznie przypiszemy rzeczy, a nie jego esencja. Istotna rolę odegrali artyści i teoretycy sztuki, co może nie jest bez znaczenia, bo ponoć istotą sztuki jest nie tworzenie piękna, lecz uwrażliwianie na te aspekty rzeczywistości, które na co dzień nam umykają. (Rzecz jasna jest to istota, którą sami artyści przypisali sztuce, bo obiektywnej esencji przecież nie ma...). Duchamp umieścił pisuar na wystawie artystycznej, by pokazać, że każda rzecz może być dziełem sztuki; zależy to od naszej postawy, a nie od rzeczy. Potem Umberto Eco szeroko ilustrował pogląd, że przedmioty są tylko nośnikami znaczeń, które im arbitralnie przypisujemy. Tyle uwag ogólnych, które okażą się nie bez znaczenia dalej. Przejdźmy zatem do teorii szczęścia.
Od zarania filozofii refleksja nad szczęściem sytuowała się albo w nurcie hedonistycznym, albo eudajmonistycznym. Dla hedonisty szczęście to najwyższa przyjemność, a dla eudajmonisty najwyższe zadowolenie wynikłe z samorealizacji. Arystoteles uchodzi za ojca eudajmonizmu, który, jak nietrudno się domyślić, zyskał sympatię i Greków, i Rzymian, i chrześcijan. Właśnie dla eudajmonisty pytanie o szczęście to pytanie o to, jakimi wartościami wypełnić życie, aby stało się ono wartościowe.
Wg Arystotelesa człowiek, jak każdy byt, ma wpisany w swą naturę cel, ku któremu dąży. Nasiona dążą do tego, by stać się dorosłą rośliną, kamienie - by spadać, oczy - by widzieć. Ludzie dążą do różnych rzeczy - by trawić, by się poruszać, by się rozmnażać. Jednak cel specyficzny, właściwy tylko dla człowieka to życie rozumne. Gdy cel ten osiągnie, urzeczywistni swoją naturę, spełni się. Stan ten nazwał Arystoteles eudajmonią, co nie jest jednak szczęściem w potocznym rozumieniu, jako stan psychiczny; eudajmonia zaś jest pewnym stanem ontologicznym; uczucie przyjemności na ogół towarzyszy eudajmonii, lecz jedynie jako produkt uboczny. Aby osiągnąć eudajmonię należy wytworzyć w swoim charakterze odpowiednie nawyki (dzielności, czyli cnoty, po grecku arete) polegające na skłonności do wybierania złotego środka w postępowaniu (np. bycie mężnym jest pomiędzy wybieraniem postępowania tchórzliwego a brawurowego). Postępowanie zgodne z cnotami jest dla człowieka przyjemne, gdy zostanie trwale wyćwiczone, i korzystne, pod warunkiem, że inni też się cnotami kierują. Dlatego szczęście jest możliwe tylko w ramach państwa, które stoi na straży życia zgodnego z rozsądkiem. Państwo jest zatem naturalnym środowiskiem człowieka, organizmem, który umożliwia rozwój swoim częściom. Arystoteles był jednym z niewielu filozofów, którzy uważali, że koniecznym elementem na drodze samorealizacji jest działalność społeczna i tworzenie państwa.
Strach brać tę koncepcję pod lupę. Niemal każdy krok będzie budzić wątpliwości. Jak zresztą inne fragmenty Arystotelesa. Historia jego myśli jest równie zawikłana i zarazem istotna dla historii Europy jak miało to miejsce w przypadku Platona. Był najtrudniejszym myślicielem antyku, więc został szybko zapomniany. I pewnie niewiele by z niego zostało, gdyby nie Arabowie, którzy przetłumaczyli jego dzieła i komentowali w czasie, gdy kultura arabska stała wyżej niż kultura europejska (z apogeum ok. X w.). Gdy ponownie dotarł do Europy w okresie krucjat, wzbudził w zakonach panikę - tak wielki umysł, a nie miał nic wspólnego z chrześcijaństwem. Św. Tomasz w XIII w. dostał zadanie schrystianizowania Arystotelesa i wywiązał się tak dobrze, że z pewnymi korektami arystotelizm w wersji neotomistycznej jest wciąż fundamentem doktryny Kościoła Katolickiego (w kwestiach filozoficznych, które wykraczają poza sprawy religijne wyłożone w Biblii). Niestety skutkiem tego było uznanie filozofa za ostateczny autorytet w sprawach, w których się wypowiadał. A że napisał dzieła na wiele tematów, blokował rozwój wiedzy w niemal każdej z nich. Podobno np. w zoologii, gdy ktoś chciał się dowiedzieć, ile zębów ma koń, nie zaglądał koniowi do pyska, lecz wertował Zoologię Arystotelesa. Nic dziwnego, że gdy nauka nowożytna zaczęła się rozwijać, przede wszystkim musiała odrzucić ten autorytet. Arystoteles stworzył system na tyle inteligentny, że wydawał się prawdziwy, ale niestety w czasem okazał się niemal całkowicie błędny. Kopernik, Galileusz, Newton, Mendelejew i Darwin przede wszystkim zajmowali się obalaniem jego tez. Z czasem okazało się, że Ziemia nie znajduje się w centrum świata, ciała niebieskie nie są doskonałymi kulami, rzeczy nie są mieszaniną czterech żywiołów, ciała nie poruszane mogą mimo to pozostawać w ruchu, przedmioty spadają pod wpływem siły grawitacji, a celowość w przyrodzie jest pozorna.
Podobne zarzuty można by wystosować wobec teorii szczęścia. Człowiek nie ma celu specyficznego, nie ma nawet jednej wspólnej ze wszystkimi ludźmi natury. Mamy swoiste geny, a swoją istotę przynajmniej współdefiniujemy (choć zwolennicy determinizmu genetycznego by się tu skrzywili). Natura nie wskazuje na dobro, choć respektowanie praw natury wychodzi nam na dobre. Ale to nie natura, lecz każdy z nas decyduje, co jest dla niego sensem życia, spełnieniem, celem ostatecznym, czy dobrem. Człowiek nie może zrzucić odpowiedzialności za swoje wybory na autorytety, naturę, czy Boga, bo jest wolny i musi sam dźwigać brzemię swojej wolności (tak przynajmniej argumentowali dwudziestowieczni egzystencjaliści, a wśród nich przede wszystkim Sartre). A co najgorsze, pozostawanie w zgodzie z sobą (bo do tego sprowadza się samorealizacja) wcale nie musi być przyjemne. Naraża na stres i rozpacz. I tu dopiero ujawnia się dramatyczna różnica między hedonizmem i eudajmonizmem. Hedonista może wykalkulować najkorzystniejszą dla siebie sumę przyjemności i osiągnąć ją - by odkryć, że po drodze zaprzepaścił siebie, swoje najgłębsze tęsknoty i wartości. Eudajmonista zaś pragnąc być sobą może skończyć jak Kierkegaard czy Camusowski Syzyf - z poczuciem autentyczności, ale bez zwykłej radości.
Podobnie szczegółowe zalecenia, jak urzeczywistniać istotę człowieka, budzą wątpliwości. Czy dobro to dobre wypełnianie funkcji? Dlaczego tylko funkcji specyficznej? Czy trawienie jest mniej istotne przez to, że nie tylko ludzie trawią? Czy specyficzne dla człowieka jest tylko myślenie abstrakcyjne? I dlaczego wybierać środek? Dla romantyków i egzystencjalistów bycie sobą to wybieranie skrajności.
Tak czy inaczej - Arystoteles wyraził dobitnie pogląd, że pełnię i dobro osiąga się z wysiłkiem, urzeczywistniając drzemiący w nas potencjał, a nie gromadząc przypadkowe przyjemności. I znalazł legion zwolenników. Całą kulturę Europy stworzyli ludzie żyjący zgodnie z jego doktryną - choć mogli nie znać jej autora. Ale główne pytania pozostaje otwarte: Czy dążenie do samorealizacji jest warte trudu? I na czym ma ono polegać - być sobą, to znaczy kim?
Pytania
Czy uważasz, że rzeczy i dobra są sobą za sprawą swej istoty czy stają się takie, jakimi je postrzegamy, dzięki naszej twórczej aktywności, zgodnie z powiedzeniem, że piękno jest w oku patrzącego? Czy podejmując wybory należy się kierować "byciem w zgodzie z naturą (rzeczy)"? Czy mamy prawo korygować naturę (np. chodząc do dentysty - przecież psucie się zębów jest równie naturalne jak ich wyrastanie)? Czy ogrodnik, pielęgnujący rośliny, by były bardziej dorodne, postępuje w zgodzie z naturą (wydobywając tkwiący w nich potencjał) czy wbrew naturze (zapewniają roślinom nietypowe, szczególnie dobrane warunki)? Co to jest autentyczność, bycie sobą, samorealizacja? Czy dla swojego dobra należy czasem działać wbrew swoim skłonnościom, pragnieniom (sam Arystoteles podkreślał, że urzeczywistnianie ludzkiego potencjału wymaga ćwiczenia charakteru)?
Sonda
Czy jesteś szczęśliwy (-a)?Opublikowano: 2007-01-01
Zobacz komentarze do tego artykułu
Filozoficzne doktryny szczęścia
Autor: Sarna Data: 2008-03-20, 12:21:49 OdpowiedzWitam panie Pawle,
Podzielę się tylko paroma przemyśleniami na temat szczęścia:
Czy konieczne jest wybieranie między egzystencjonalistami a romantykami?
Czy ogrodnik podlewający róże - robi coś wbrew naturze - przecież naturalne jest to że róże piją wodę? Wbrew naturze ... Czytaj dalej- RE: Filozoficzne doktryny szczęścia - fatum, 2016-04-11, 14:03:40