Artykuł

Jakub Filipkowski

Jakub Filipkowski

Galton - człowiek wiktoriański


Francisa Galtona studenci i absolwenci kierunków psychologicznych kojarzą z co najmniej trzech przedmiotów wykładanych na uczelniach. Z psychologii procesów poznawczych - jako badacza geniuszu specyficznie rozumiejącego pojęcie inteligencji; z psychometrii - jako pomysłodawcę metod kwestionariuszowych oraz ze statystyki - jako jednego z twórców korelacji i regresji. Oprócz tych najważniejszych dokonań wspomina się niejednokrotnie o jego wpływie na rozwój innych nauk, pojedynczych wynalazkach i wprowadzeniu pojęcia eugeniki.

To właśnie ten ostatni element portretu jego postaci sprawia, że wiele osób nie do końca wie, jak powinno się do niej odnosić. Udajemy, że słonia nie ma w pokoju, a on, czy raczej jego szkielet, stoi w gablocie nieświadom swojej winy. Można sobie na to pozwolić, bo traktujemy Galtona trochę jak przykurzony relikt barwnej historii psychologii, a także dlatego, że nie stworzył on żadnej złożonej teorii psychologicznej, której echa sięgałyby aż do dzisiaj. Przypomina to nieco historię przedstawioną w filmie o Stanisławie Szukalskim [1], w którym amerykańscy przyjaciele zachwyceni twórczością artysty towarzyszą mu w ostatnich latach życia. Po jego śmierci, podczas zbierania materiałów na film o twórcy, dowiadują się, że przez pewien czas Szukalski był związany ze środowiskiem antysemickim w Polsce. Często traktujemy postacie pośrednio związane ze zbrodniczymi reżimami XX wieku jako automatycznie zdyskredytowane. Nie wchodzimy w szczegóły ich winy. Podejmujemy się moralnej oceny z wygodnego siedziska, znając zakończenie historii, której w jakimś stopniu byli bohaterami. Oni jej nie znali. Trudno winić naukowców chcących przy pomocy siły umysłu poprawić życie kolejnych pokoleń, że nie zwietrzyli swędu późniejszych totalitaryzmów. Historia Alfreda Nobla najlepiej chyba demonstruje, że czasem nie sposób przewidzieć wykorzystania efektów własnej pracy. Warto więc zahamować naszą wrodzoną potrzebę do zajęcia jednoznacznego stanowiska i przyjrzeć się karierze tak dobrze przedstawiającej szalony dla nauki okres dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku - czasów intelektualnej odwagi, skakania po dyscyplinach oraz balansowania na granicy nauki i spirytyzmu. Postarajmy się przyjrzeć bliżej postaci Galtona, jego życiu, osobowości i naukowym zapatrywaniom.

Mały Franciszek przyszedł na świat w 1822 roku w otoczeniu, które bez wątpienia dostarczało stymulacji niezbędnej dla rozwoju młodego umysłu. Był najmłodszy z siedmiorga rodzeństwa. Miał dwóch braci i cztery siostry, a najstarsza z nich, i jednocześnie z całej tej gromady, przewyższała go wiekiem o 14 lat [2]. Miał więc liczną rzeszę towarzyszy do zabawy na trzech akrach podwórza, w pełnym niemal przekroju okresów dojrzewania.

Dodatkowo, jego pradziadkiem ze strony matki był Erazm Darwin, szanowany lekarz i wynalazca [3], ze strony ojca zaś Samuel John Galton - naukowiec i statystyk. Obaj z resztą należeli do Towarzystwa Księżycowego - koła dyskusyjnego, na którego spotkania w dzień każdej pełni przybywały wielkie umysły brytyjskiej nauki. Należy więc podejrzewać, że stosunki rodzinne predestynowały go do wzmożonej aktywności intelektualnej, co szybko znalazło swe ujście. Początkowo w literaturze. Już jako kilkuletni chłopak Galton studiował z siostrą Pismo Święte i znał na pamięć fragmenty tekstów klasyków narodowej poezji oraz eposy Homera [5].

Początkowo ze zmiennym nastawieniem odnosił się do szkół, denerwował go nadmierny rygor i pewna skostniałość instytucji oświatowych, a później, w szkole średniej, uderzał go mało angażujący i wymagający materiał. Galton w swojej autobiografii sam podkreśla konkretny moment, w którym zakończył się chłopięcy okres jego życia. 16-latek został oddelegowany przez ojca do obserwacji pracy medyka świadczącego akurat usługi w jego rodzinie. Ogromne wrażenie zrobiło na chłopcu nocne badanie post mortem, a upiorny obraz pierwszej zmarłej pozostał z nim na długi jeszcze czas [5]. Wspomnienie to nie wpłynęło jednak na Galtona tak mocno by odwieść go od życiowych planów, gdyż niedługo potem rozpoczął praktykę w General Hospital w Birmingham [6]. W tym okresie zdominowanym przez uprawianie medycyny zbliżył się do swojego kuzyna Karola Darwina, który odkrywszy wspólnotę zainteresowania dociekaniami naukowymi, podjął się opieki nad akademicką edukacją młodszego krewnego. Znajomość ta miała istotny wpływ na dalsze dzieje Galtona, być może to Darwin zainspirował go do rozpoczęcia studiów matematycznych, które podjął przerywając na pewien czas praktykę lekarską w Trinity College [7] na Uniwersytecie w Cambridge, a nieco później do poruszenia kwestii dziedziczenia w badaniach. Ojciec Galtona zmarł w 1844 roku, kiedy ten powrócił do studiów medycznych w Birmingham. Pozostawił mu uposażenie dostateczne do samodzielnego funkcjonowania, co młody naukowiec postanowił wykorzystać by porzucić pomysł studiowania medycyny i zwiedzić inne niż Europa kontynenty [8].

Podróże Galtona są nieco mniej znaną kartą z historii jego życia. Choć nie wiąże się bezpośrednio z dokonaniami naukowymi, to wydaje się, że warto ją choćby zasygnalizować. Sposób, w jaki zwiedzał niezbadane tereny, świadczy wszak o tym, że bohater tego tekstu każdy element swojego doświadczenia próbował przekuć w naukową obserwację. Jak się później okazało, z nienajgorszym skutkiem. Jeszcze w trakcie studiów zwiedzał Europę. Odwiedził Niemcy, Austrię i Węgry. Już po śmierci ojca wyruszył na Bliski Wschód [9] czując, że "ma jeszcze wiele dzikiego owsa do posiania" [10]. Trzeba nadmienić, że podróż Galtona nie przypominała dzisiejszych wakacji z pakietem all-inclusive w Egipcie. Podróżnik spotkał na swej drodze łowców niewolników, podróżował z karawaną wielbłądów, a nawet przeżył romans z kobietą wątpliwych obyczajów [11]. Później zawędrował do, w znacznym stopniu, nieodkrytej jeszcze południowo-zachodniej Afryki gdzie podglądał kobiety przy pomocy sekstansu i miał okazję przeżyć bliskie spotkanie z lwem [12]. Poczynił rzecz jasna także szereg wartościowych dla geografii odkryć (przecierał szlaki Damaralandu jako jeden z pierwszych białych). Gdy w 1853 roku poślubił Louisę Butler, prawdopodobnie niewiele już mu zostało "dzikiego owsa", bo miesiąc miodowy spędził już z małżonką w Szwajcarii. Choć nie zaprzestał ekspedycji, więcej tak niebezpiecznych wypraw już się nie podejmował. Wspomnienia ze swych afrykańskich wojaży, wraz z praktycznymi wskazówkami dla wędrujących Europejczyków zawarł w książce "Sztuka podróżowania" [13]. W 1953 Królewskie Towarzystwo Geograficzne odznaczyło go złotym medalem oraz wybrało do swojej rady, gdzie bez większych przerw zasiadał przez czterdzieści lat [14].

Z zamiłowania do podróży pośrednio mogły wyniknąć pierwsze poważne naukowe odkrycia Galtona. Ten sam statek, który dostarczył go przed laty nad ciepłe brzegi Afryki, pod komendą tego samego kapitana Butterwortha, zatonął W 1853 roku w Dalhousie uszkodzony przez wzburzoną falę [15]. Być może to chęć zemsty skierowana na żywioł sprawiła, że Galton postanowił zająć się przewidywaniem pogody na użytek transportu wodnego, a może po prostu ta sytuacja sprawiła, że dostrzegł niebezpieczny niedostatek wiedzy w tej dziedzinie. W każdym razie Francis Galton poświęcił kolejne lata na gromadzeniu danych pogodowych i poszukiwaniu związków między nimi. Badacz wprowadził pojęcie antycyklonu - stanu pogodowego charakteryzującego się kierunkiem wiatru zgodnym z ruchem wskazówek zegara na półkuli północnej i odwrotnym na półkuli południowej. Pewnego razu spróbował zmobilizować wszystkie stacje pogodowe, które udało mu się znaleźć, aby wysłały mu wyniki trzech pomiarów dziennie z okresu jednego miesiąca. Miało to umożliwić konsolidację danych i rzetelną pracę nad skutecznym przewidywaniem zmian pogodowych. Odzew był niestety marny, ale na tyle dostateczny, by udało się potwierdzić wcześniejsze obserwacje związane ze zjawiskiem anty-cyklonu. Galton zaproponował także nowe oznaczenia stosowane na mapach pogodowych oraz był być może pierwszym, który wpadł na pomysł tworzenia map stereoskopowych [16].

Jednak jakimi sukcesami może się poszczycić Galton w dziedzinach nauki innych niż geografia i meteorologia? W 1877 roku otrzymał od sir Edmunda Du Cane, nadzorcy jednego z więzień, zapytanie o możliwość przeanalizowania zdjęć przestępców pod kątem związków między ich cechami aparycji, a skłonnością do popełniania określonego rodzaju przestępstw [17]. Badacz podjął się zadania ukontentowany możliwością pracy z osadzonymi i dostępem do pokaźnej bazy zdjęć. Początkowo usiłował utrzymać uśredniony obraz dwóch fotografii przy pomocy stereoskopu i zdublowanych magicznych latarni [18]. Te rozwiązania nie zadawalały jednak Galtona, były albo zbyt ograniczone, albo wymagały zbyt wielu zasobów do analizy dużej ilości danych. Wszystkie te problemy rozwiązał poprzez wykonywanie zdjęć portretowych kilku osób w takim samym kadrze na jednej kliszy, przy zmniejszonym czasie naświetlania [19]. Należy dodać, że Galton prawdopodobnie oprócz zalet dla prewencji kryminalnej, dostrzegał w portretach kompozytowych szansę na badania związane z dziedzicznością, która dźwięczy echem niemal w każdej jego naukowej aktywności. Metoda raczej nie zagościła na stałe w repertuarze metodologicznym badaczy, ale w różnych celach (np. artystycznych [20]) wykorzystywana jest do dziś.

Nie były to jedyne Galtona próby badawcze, mogące przysłużyć się pracy służb mundurowych. Idea identyfikowania ludzi wydaje nam się oczywista, a współczesne rozwiązania umożliwiają to na różne sposoby. W XIX wieku był to jednak istotny problem. Notowanych przestępców katalogowano przy pomocy takich danych jak: wzrost, długość kończyn, czy szerokość głowy. Dodatkowo fotografowano ich od przodu i z profilu, w sposób znany chyba wszystkim z kinowych kryminałów [21]. Wprawdzie pomysł na rozróżnianie ludzi przy pomocy odcisków palców był już wcześniej znany, ale to dopiero bohater tego artykułu wzbogacił tę ideę o nutę metody naukowej. Zwrócił uwagę na to, że złożoność konfiguracji linii papilarnych z jednej strony zwiększa prawdopodobieństwo tego, że są one niepowtarzalne, lecz z drugiej niemal uniemożliwia identyfikację bez przyjęcia konkretnych kryteriów obserwacji. Receptą miała być koncentracja na szczególnych elementach - "widełkach i wysepkach" [22]. Bez wątpienia sens przechowywania odcisków palców jest uwarunkowany tym, że pozostają one niezmienne w ciągu życia. Częściowe potwierdzenie tego faktu to także zasługa Galtona. Okazało się, że rzeczywiście, w zdecydowanej większości, jedyne co się zmienia w liniach papilarnych od dzieciństwa do wieku zaawansowanego, to ich wielkość [23].

Jak wspomniałem już wcześniej, Galton pochodził z prominentnej rodziny i od dzieciństwa otaczały go osoby o znacznych osiągnięciach. Wgląd w historie własnych przodków i anegdotyczne dowody na istnienie całych rodzinnych linii ludzi o wyjątkowych zdolnościach, skłoniły go do podjęcia systematycznej pracy na temat dziedziczności talentu [24]. Nie bez znaczenia była także znakomitej wagi publikacja jego kuzyna Karola Darwina "O powstawaniu gatunków" [25]. W słynnym konflikcie nature or nurture [26] Galton zdecydowanie opowiadał się po stronie natury. Uważał, że niewielką część zdolności intelektualnych da się wyjaśnić wpływem środowiska i wychowania. W swoich badaniach upatrywał szansę na poprawę ludzkiej rasy [27]. Postulat wówczas mógł wydawać się chwalebny, lecz dla współczesnego czytelnika wybrzmiewa cokolwiek groźnie. Co ciekawe i dosyć znamienne dla klimatu tamtych czasów, Galton wyłączał ze swych rozważań kobiety, uznając ponadprzeciętne osiągnięcia za domenę mężczyzn [28]. Jego pierwsza publikacja na ten temat Hereditary Talent and Character poprzedziła większe teksty Hereditary Genius z 1869; English Man of Science z 1874; Human Faculty z 1883 i Natural Inharitance z 1889 roku [29]. Naukowiec stał w opozycji wobec wielu poglądów na temat dziedziczności - nie zgadzał się z teologicznym oddzieleniem duszy od ciała oraz wykluczeniem ludzi z królestwa zwierząt. Ten sprzeciw miał skutki w konkretnych poglądach. Do tej pory uważano, że dziedziczenie u ludzi dotyczy cech fizjologicznych, a Galton starał się dowodzić, że po rodzicach możemy otrzymać w spadku nie tylko kolor oczu, ale także predyspozycje do niektórych intelektualnych talentów [30]. Sugerował także, że genetyczna spuścizna może być utajona przez pokolenia i ujawniać się dopiero u wnuków lub dalszych krewnych [31].

Przełom XVIII i XIX wieku był okresem gwałtownego rozwoju statystyki. Jednym z prekursorów "probabilistycznej rewolucji" był Quetelet poszukujący miary statystycznie przeciętnego człowieka i dopasowujący dane na temat dużych populacji do rozkładu normalnego [32]. Galton zainspirowany możliwością potwierdzania obserwacji przy pomocy liczb usiłował zaadaptować zdobycze statystyki do swoich badań nad dziedzicznością. Dzięki intuicji i dostatecznej wiedzy był w stanie odkryć podstawowe założenia regresji i korelacji. Ograniczały go jednak matematyczne umiejętności i dlatego linię regresji [33] dopasowywał do danych metodą graficzną. Zasadność idei potwierdziły jednak później prace Karla Pearsona, który z matematyką miał zdecydowanie więcej wspólnego i był w stanie przekuć pomysły Galtona na język stosunków między liczbami [34]. Eleganckim przykładem zainteresowania Francisa Galtona statystyką w naturze jest "deska Galtona" [35]. Proste urządzenie składające się z ułożonych w trójkąt gwoździ, przegródek oraz piłeczek, które po przejściu drogi wśród labiryntu grotów, trafiają do jednej z przegródek. Prawdopodobieństwo, że piłeczka wypadnie w lewo lub w prawo wynosi za każdym razem po 50%. Ostatecznie, zapełnienie przegród reprezentuje rozkład dwumianowy [36]. Galton zaprojektował też szereg podobnie niewielkich lub nietypowych wynalazków:

  • gwizdek wydający dźwięk w częstotliwości słyszalnej dla kotów, ale niekoniecznie dla ludzi. Uważał, że zdolność do wychwycenia takiego bodźca świadczy o niebywałym intelekcie [37];
  • urządzenie drukujące komunikaty nadawane telegraficznie [38];
  • maszynę latającą, która miała pomieścić pilota, inżyniera i pięciu pasażerów [39].

Ówczesne pseudonaukowe mody, jakkolwiek oderwane by nie były od rzeczywistości, przyciągały swą efemeryczną mgiełką tajemniczości umysły, które przecież powinny stać na straży racjonalizmu. Ezoterycznym pokusom nie oparł się także nasz bohater, który być może w nich upatrywał odpowiedzi na pytania dotyczące ludzkiej psychiki. Galton podczas pobytu w Dreźnie parał się mesmeryzmem i miał rzekomo sam "zmagnetyzować" osiemdziesiąt osób [40]. W swoich wspomnieniach stwierdza, że podczas jednej z takich magnetyzujących sesji uświadomił sobie, że to nie jego potęga woli wpływa na "pacjenta" lecz subiektywna wiara odbiorcy mesmerycznych fal w ich realność. Nie wiemy, czy ta refleksja rzeczywiście naszła wówczas Galtona, czy może w ten sposób usiłował nieco podratować swoją, a może czytelników, opinię na temat własnego umysłu. W każdym razie, później prawdopodobnie do eksperymentów z mesmeryzmem nie wracał. Galton miał chyba słabość do zjawisk nadprzyrodzonych, bo brał także udział w badaniach nad zdolnościami paranormalnymi nawet pomimo tego, że dostrzegał ich absurdalność [41].

Naukowiec wykazywał się także pewnym zainteresowaniem frenologią, nauką o związkach kształtu czaszki z cechami psychologicznymi [42]. To jednak nie dziwi tak bardzo. Darwin, wprowadzając człowieka w poczet zwierząt, pobudził tęgie umysły przełomu wieków do traktowania ludzi jak obiekty badawcze, a jakiż pomiar może być najciekawszy, jeśli nie głowy mieszczącej najpotężniejszy w królestwie zwierząt mózg? Choć raczej marne były Galtona początki w studiach nad umysłem, to przecież ważniejsze jest jak się skończyły. Dochodząc już lat 60, naukowiec najwyraźniej był niezadowolony ze swoich dokonań w zakresie dziedziczenia geniuszu i rozpoczął poszukiwania we własnym umyśle [43]. Przyjął założenie, że ten gąszcz myśli i obrazów snujących się w naszej świadomości musi jakoś wiązać się z funkcjonowaniem intelektualnym. Swoje wnioski opublikował w artykule Psychometric facts [44], być może wprowadzając w ten sposób określenie psychometrii do słownika psychologii.

Spacerując po londyńskiej ulicy Pall Mall, usiłował uchwycić wpływ obrazów napływających ze świata na idee kształtujące się w świadomości. Ostatecznie wpadł na to, że wyrazistość obrazów, które ludzie są w stanie zwizualizować, stanowi o ich wybitnym umyśle. Ta koncepcja nie zapisała się w annałach historii, ale do rozwoju psychologii przyczynił się inny element. Galton pytał swoje "króliki doświadczalne" o ich imaginarium przy pomocy kwestionariusza [45]. Przełożył to co w ludzkim umyśle, na dane poddające się działaniom statystycznym. Podobieństwo do dzisiejszego stosowania testów psychologicznych jest nieprzypadkowe. Nawet krytyka była dosyć podobna. Niejaki John Marshall skomentował, że nie można wyciągać naukowych wniosków z tego, co ludzie o sobie twierdzą. Galton, znany ze swojego ekstensywnego notowania, zapisał w notesie "Marshall jest tępy" [46].

Na początku dwudziestego wieku [47] Galton powrócił do tego, co chyba najbardziej zaprzątało jego umysł przez wszystkie te lata - do praw dziedziczenia [48]. Znalazł dla swych rozważań praktyczne ujście - poprawę gatunku ludzkiego:

    Rasa jako całość będzie mniej głupia, mniej lekkomyślna, mniej egzaltowana, za to bardziej przewidująca w kwestiach politycznych [49].

Taką wizję eugeniki przedstawiał. A jak chciał ją osiągnąć? Na pierwszym miejscu stawiał wiedzę. Uważał, że choć istnieją już pewne teorie dotyczące transferu zdolności między pokoleniami, które są dosyć dobrze ugruntowane, to wciąż jest to niewystarczające. Do tego tylko niewielka część światłych umysłów zdążyła spostrzec doniosłość naukowych rozważań nad poprawą gatunku ludzkiego. Galton postulował także, by systemowo lub społecznie piętnować małżeństwa niewskazane z perspektywy eugenicznej. Miłość, jak twierdził [50], potrafi być obezwładniająca i wydawać by się mogło, że nic nie stanie jej na przeszkodzie. Ale to ułuda, bo według naukowca wpływ społeczny może zdziałać wiele, a przykładem zbawiennego efektu palącego spojrzenia opinii publicznej jest chociażby znikoma ilość związków między kuzynami. Wiele wskazuje na to, że Galton święcie wierzył w głęboki sens działania na rzecz eugeniki. Nawet w swych wspomnieniach broni i edukuje. Parafrazując: to nie jest rozmnażanie niczym wśród zwierząt, wszak rzecz w tym, żeby promować małżeństwa korzystne, a piętnować rozmnażanie szaleńców i kryminalistów; pamiętać trzeba także, że efekty eugeniki nie są jednostkowe, a statystyczne, niekoniecznie każde dziecko urodzi się z lepszymi właściwościami, ale przeciętny poziom będzie wyższy [51]. Słowa trafiły na podatny grunt mglistej Anglii borykającej się z problemem z dzietnością, który na dodatek dotykał głównie klasy średniej i wyższej, a darwinizm radził sobie coraz lepiej w walce z Kościołem [52]. Dalsza historia tej idei toczyła się już poza zasięgiem bohatera tego tekstu. Galton zmarł w rok przed Pierwszym Międzynarodowym Kongresem Eugeniki w 1911. Na czele zebrania stanął Leonard Darwin, syn Karola. W pierwszych trzech zjazdach funkcje honorowe pełniły jeszcze takie osobistości jaki Winston Churchill, Alexander Graham Bell, czy August Weismann [53].

Jak oceniać karierę Galtona? Trudno powiedzieć. Coś pchało go ku kolejnym dziedzinom wiedzy i odkrywaniu tajemnic człowieka. Być może był to rzeczywisty intelekt, a może połączenie sumienności i pewności siebie, zakrawającej o megalomanię, które wypływają z jego wspomnień. To prawdopodobne, że zainteresowanie dziedziczeniem geniuszu wynikało z wiary we własne wyjątkowe zdolności. Nie ulega wątpliwością, że taka samoocena może być źródłem odwagi niezbędnej do tak swobodnego wkraczania co rusz w inne naukowe światy. Faktem jest jednak, że największe jego dokonania zamykają się w pomysłach rzucających nowe światło na problemy badawcze, a wyniesienie ich do statusu naukowych należało już do jego kontynuatorów. Życie Galtona z pewnością dowodzi, że cienka jest linia między geniuszem a ignorancją. Stanowi też gratkę dla współczesnych naukowców i myślicieli, którzy muszą raczej ograniczać swoje zainteresowania do wąskiego obszaru wiedzy, jeśli chcą swobodnie się w tej dziedzinie poruszać. Tak gwałtowne wolty w tematyce prac naukowych są dziś niemal niespotykane. Przypominają, że nauka jest jedna i do kolejnych odkryć popycha, czy raczej powinna popychać, potrzeba rozumienia otaczających nas zjawisk.



    Autor jest psychologiem i pracownikiem naukowo-dydaktycznym Uniwersytetu Opolskiego. W swoich badaniach zajmuje się głównie psychopatią i funkcjonowaniem człowieka w środowisku pracy.



Bibliografia


  • Brogowski, L. (2013). O ideale obróconym w dowcip. Fotografia kompozytowa Francisa Galtona i jej oddźwięki. Dyskurs. Pismo Naukowo-Artystyczne ASP we Wrocławiu, 15, 70-102.
  • Bulmer, M. (2003). Francis Galton: pioneer of heredity and biometry. Baltimore i Londyn: JHU Press.
  • Galton, F. (1904). Eugenics: Its definition, scope, and aims. American Journal of Sociology, 10(1), 1-25.
  • Galton, F. (1908). Memories of my life. London: Methuen & Company.
  • Gillham, N. W. (2001). A life of Sir Francis Galton: From African exploration to the birth of eugenics. Nowy Jork: Oxford University Press.
  • Keynes, M. (Ed.). (1993). Sir Francis Galton, FRS: the legacy of his ideas. London: Springer.
  • Judd, K. (2007). Galton's Quincunx: Random Walk or Chaos?. International Journal of Bifurcation and Chaos, 17(12), 4463-4469.
  • Stigler, S. M. (1995). Galton and identification by fingerprints. Genetics, 140(3), 857.
  • Tait, L. (1877). Galton's Whistles. Nature, 15(379), 294-294.
  • Terman, L. M. (1917). The intelligence quotient of Francis Galton in childhood. American Journal of Psychology, 28(2), 209-215.




Opublikowano: 2021-03-21



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł